Wspomnienia Anny Wyżgi, mieszkanki Orłowca
Jak to było 1 września 1939 roku? Miałam wtedy 16 lat. Mieszkaliśmy w Seredyńcach[1], powiat Tarnopol. Byłam na zabawie. Przyjechał policjant i ogłosił, że zaczęła się wojna, Niemcy napadły na Polskę. Wszyscy młodzi oraz rezerwiści udali się do domu, poprzebierali się i pojechali do Tarnopola, a stamtąd na front. Wszyscy płakali, zwłaszcza żony i dzieci. Już rano bombardowano miasto i okoliczne wioski. 17 września ogłoszono, że Rosjanie idą z pomocą Polsce, ale to nie była prawda, bo Rosjanie na nas napadli. Jak wkroczyli do naszej wsi, to gwałcili starsze dziewczyny, mnie się na szczęście nic nie stało. W jedynym radiu we wsi słuchaliśmy komunikatów i dowiedzieliśmy się, że Rosjanie doszli aż do Przemyśla.
Jak ludzie pracowali w polu przy zbiorze ziemniaków to musieli się chować jak nadlatywały niemieckie samoloty, bo lotnicy ostrzeliwali pracujących. Natomiast jak weszli Rosjanie, to jak zwykle po wsi grasowali, zabierali wszystko. Nie pytali, tylko wynosili. Głównie kradli żywność, bo chodzili głodni w zniszczonych mundurach. Ludzie strasznie się bali, ale nie mieli nic do powiedzenia, musieli ustąpić.
Pod Rosjanami byliśmy dwa lata, a później przyszedł Niemiec. Wcześniej Niemcy z Rosjanami podzieli sobie Polskę na pół, do Przemyśla. Później napadli na Rosjan i pogonili ich daleko, na wschód. Nas młodych po trochę zaczęli wywozić do Niemiec, na roboty. Mnie też wywieźli na roboty. Przewożono nas w krytych wagonach towarowych. W dzień karmiono nas chlebem i jakąś zupą. Najpierw przewieziono nas do Krakowa. Tam nas i nasze ubrania zdezynfekowano. Musieliśmy się przy tym rozebrać. W czasie dezynfekcji zniszczono nam ubrania i w takich zniszczonych musieliśmy kontynuować podróż. Z Krakowa przewieziono nas do Wiednia, gdzie ponownie nas zdezynfekowano i dopiero stamtąd przewieziono nas do pracy.
Ciągle tam słyszeliśmy o wojnie. Na swoich gospodarzy nie można było się skarżyć, ani nic pisnąć. Ja pracowałam u takiego jednego Niemca, który nie dawał mi jeść i ciągle chodziłam głodna. Z tego powodu chciałam się przenieść do innego gospodarza, poszłam więc do tzw. Arbeitsamt[2]. Tam powiedziałam, że nie będę pracować u swojego gospodarza, głodna jestem, jeść nie daje i chcę pracować u innego. Zostałam za to aresztowana i przewieziona do więzienia w Wiedniu, w którym spędziłam cztery miesiące. W celi było nas 28 osób, spaliśmy na pryczach, na materacach. Były one wynoszone na dzień i przynoszone z powrotem na noc. Strasznie męczyły nas tam wszy, pomimo tego, że co jakiś czas kąpaliśmy się. Wiele osób umarło. Kto przeżył ten przeżył, kto umarł ten umarł, ja jakoś przeżyłam. Jakimś cudem nie chorowałam. Karmiono nas posoloną wodą z zieleniną. Po tym wszystkim byłam chuda jak palec. Jak nie śpię to przypomina się wszystko z tamtego okresu. I to co dobre i to co złe. Najgorzej wspominam właśnie okres więzienia, bo bałam się, że nie przeżyję. Jak już mnie wypuścili z tego więzienia to wiedziałam, że będę żyć. Widziałam jak wynosili z budynku więzienia nieprzytomnych ludzi pobitych w czasie śledztwa. Mnie Niemiec uderzył tylko raz, aż się przewróciłam. Na szczęście nie byłam więźniem politycznym, bo tych najgorzej bili. Dwóch kolegów mojego brata, braci wysłano do Oświęcimia za to, że pobili się z niemieckim gospodarzem, bauerem. Obaj tam zginęli.
Po tym więzieniu, w listopadzie, zostałam przeniesiona do fabryki w Wiener Neustadt[3]. W fabryce nie było tak źle. Zajmowałam się tam sprzątaniem biur fabrycznych w fabryce Wiener Neustädter Flugzeugwerke[4], w której produkowano samoloty. Pracowało w niej wiele różnych narodowości: Czesi, Rosjanie, Ukraińcy, Polacy, Francuzi, Niemcy. W tej fabryce pracowałam już do końca wojny. Mieszkałam tam w baraku z kilkunastoma osobami. Nie było, aż tak źle. Nam Polakom Niemcy wydali kartki żywnościowe, ale już Rosjanom gotowali byle co. Oni nie mieli wyboru i musieli to jeść. Na te kartki niewiele można było dostać, no ale się jakoś żyło i jakoś się przeżyło. W czasie wojny Polacy nie byli tak jak teraz, kiedy jest pełno nienawiści. Jak Polak Polaka znalazł to byli jak brat z bratem. Jeden drugiemu pomagał. W czasie wojny mąż pracował w sklepie i jak musiał coś do jedzenia przywieźć, to przy okazji i innym pomagał. Narażał się przy tym, bo jakby się wydało, to zaraz by czekała go wywózka do obozu koncentracyjnego. Jeden Polak ukradł sobie tylko kostkę masła i za tę kostkę poszedł do więzienia. Z więzienia przewieziono go do Oświęcimia, gdzie został zamordowany.
Na Kresach to myśmy się strasznie bali Rosjan i Ukraińców. Ukraińcy to byli nawet gorsi niż Rosjanie. To co oni robili było przerażające. Potrafili wziąć Polaka i wsadzić go do sieczkarni. Dwóch kręciło, a jeden popychał i od nóg kroili tego Polaka. Jego żona ukryła się ze strachu w słomie i słyszała jak go żywcem kroili. I cięli go tak po kawałku, po kawałku. Zabili go za to, że był Polakiem. To było straszne. Młodzi teraz nie wierzą w to, że tak było na wojnie, ale to prawda. W czasie pracy w fabryce, po roku, dostałam urlop i pojechał do swojej wsi. Tam się dowiedziałam, że mojego brata kilka razy ciężko pobili miejscowi Ukraińcy. Przekonałam go, że musi ze mną pojechać na roboty, bo tylko tak ma szansę przeżyć. Zaufał mi, pojechał ze mną i dzięki temu przeżył. Potem razem ze mną przyjechał do Krakowa, a w październiku 1945 r. przeniósł się tutaj.
Po wojnie mój mąż jeździł do tej fabryki, w której pracowałam. Proponowali mu za pracę przymusową samochód. W czasie PRL-u, kiedy u nas były jeszcze kartki, z tej fabryki przysłali nam dwa razy 10-kilogramowe paczki. Był w nich cukier, mąka, konserwy. Mąż odwiedził też gospodarstwo w którym pracował. Mieszkał tam wnuk gospodarzy, u których pracował. Pamiętał mojego męża z okresu pracy przymusowej. Wspominał jak był przez niego uczony polskich słów, niektóre z nich jeszcze pamiętał.
Jeszcze jak pracowałam w tej fabryce, to ciągle dochodziło do nalotów alianckich na nią. Schronienia szukaliśmy w pobliskim lesie, położonym 5 km od fabryki. Nie wiedzieliśmy, że w tym lesie też znajdują się budynki fabryczne. Tam też zaczęły się bombardowania. Nie wiedziałam gdzie się chować. Uratował mnie mój przyszły mąż, który wskazał mi kierunek, gdzie powinnam uciekać. On też był pracownikiem przymusowym. Wcześniej brał udział w walkach we wrześniu 1939 roku. Dostał się tam do niewoli, z której uciekł. Ukrywał się w swoim domu rodzinnym. Żeby go nie aresztowali zgłosił się na ochotnika do robót przymusowych, dzięki czemu przetrwał wojnę. On pracował w pobliskiej wsi, z której przyjechał na rowerach z kolegami do miasta, wtedy go poznałam. Przyszłe małżeństwa poznawały się grając w towarzyską grę karcianą flirt. Niejedne małżeństwo z tego się zrodziło. Byliśmy razem, aż wojna się skończyła. Potem przyjechaliśmy w maju 1945 r. do Krakowa, gdzie się pobraliśmy.
W trakcie powrotu do Polski z robót przymusowych w transporcie zmarło nasze dziecko. Udało nam się je pochować w Krakowie. Powrót do Polski był w bardzo ciężki, trwał trzy tygodnie. Znowu przewożono nas w wagonach towarowych. Załadowaliśmy wszystko co mieliśmy. Wielu zmarło po drodze. Chowaliśmy ich w grobach prowizorycznie kopanych wzdłuż trasy pociągu. Ciała dzieci bardzo często były po prostu wyrzucane z pociągu w czasie jazdy. Wiele osób zmarło po spożyciu spirytusu niewiadomego pochodzenia. Po drodze prawie nie otrzymywaliśmy jedzenia. Podróż przebiegała przez Serbię, gdzie w czasie jednego z postojów Tito[5] nakazał dać nam chleba, kiełbasy i słoniny. Kolejnym etapem podróży była Rumunia, gdzie była taka bieda, że to oni chcieli od nas dostać jedzenie. Później dojechaliśmy do Lwowa, z którego pojechaliśmy do Warszawy. Warszawa była zniszczona i spalona. Widzieliśmy podczas przejazdu przez nią jak spod ruin wyciągane były ciała. Strasznie śmierdziało dymem i spalenizną. Miasto było tak zniszczone, że nie było nawet widać, że kiedyś było to duże miasto. Z Warszawy pojechaliśmy do Krakowa. Straszna bieda była wtedy, ludzie nie mieli co jeść i w co się ubrać. Brakowało pracy. Dlatego mój mąż zdecydował się jechać na zachód Polski. W ten sposób dotarliśmy do Lądka. Miasto było puste. Panowała tutaj straszna cisza. To było zupełnie inne miasto niż teraz. Jak przyjechaliśmy to były straszne pustki. Początkowo miałam za złe mężowi, że przywiózł mnie w takie górzyste i wyludnione miejsce. Z czasem jednak ludzi zaczęło przybywać, którzy tu zaczęli się osiedlać.
Spisania wspomnień z nagrań wykonanych przez Łukasza Pietruszkę dokonał Krystian Takuridis
[1] Seredyńce – wieś w gminie Cebrów, powiat tarnopolski.
[2] Urząd pracy w Niemczech. W czasie wojny zajmował się głównie dostarczaniem pracowników na roboty przymusowe.
[3] Wiener Neustadt – miasto w północno-wschodniej Austrii, około 50 km od Wiednia.
[4] Wiener Neustädter Flugzeugwerke – fabryka samolotów utworzona w 1935 roku. Przejęta przez III Rzeszę po Anschlussie Austrii. Zajmowała się produkcją jednego z typów Messerschmitta – Bf 109.
[5] Josip Broz-Tito (1892-1980) – komunistyczny przywódca Jugosławii.
5 thoughts on “Wspomnienia Anny Wyżgi, mieszkanki Orłowca”
Jaka wzruszająca historia pani Anny .
Byliśmy sąsiadami w Orlowcu a tak prawdę mówiąc nic o nich nie wiedziałam .
Przecudowni ludzie i wspaniali sąsiedzi .
Zawsze byli pierwsi z pomocą jak ktoś z sąsiadów potrzebował .
Mieli duża gospodarkę i byli szanowani na wiosce .
Widziałam jak razem ciężko pracowali .
Kiedy odwiedzam Orlowiec serce mi pęka ze ktoś zniszczył ich ciężka prace .
Jakim człowiekiem trzeba być aby doprowadzić do ruiny tak ciężka prace swoich dziadków
Niestety, to historia bez happyendu
A pod jakim numerem mieszkała Pani Anna?
Niestety, tego nie wiem.
Pod numerem 15